top of page
Okładka książki Szmuela Josefa Agnona  "Zwykła historia".

 

Szmuel Josef Agnon. Okręt flagowy współczesnej literatury hebrajskiej. Laureat Nagrody Nobla w roku 1966. Gdy urodził się w Buczaczu (1887) nazywał się Szmuel Josef Czaczkes. Był już autorem około 70 utworów, pisanych i w jidysz i po hebrajsku, publikowanych między innymi w Stanisławowie i w Krakowie, gdzie odkrył go Szymon Menachem Lazer, wydawca hebrajskojęzycznego tygodnika „Hamicpe” (1904-1921) i opublikował szereg jego utworów,

gdy w 1908 wyjechał Czaczkes do Palestyny i pisał już jedynie po hebrajsku, a pierwsze opowiadanie nazwał „Agunot” (Opuszczone żony) i podpisał Agnon. Pseudonim w 1924 stał się jego nazwiskiem.

W 1912 Agnon na dwanaście lat wyjechał do Niemiec i wraz z Martinem Buberem pracował nad zbiorem legend chasydzkich, a z Aharonem Eliasbergiem redagował „Das Buch von den Polnischen Juden” (Księgę Żydów polskich), gdzie zamieścił cztery swoje opowiadania, w tym nową wersję opowiadania „Światło Tory”, pierwotnie opublikowanego w krakowskim „Hamicpe”. Polski przekład utworu opublikował "Przegląd Powszechny" (2008/7).

 

Po powrocie z Berlina w 1924 roku Agnon  mieszkał aż do śmierci w roku 1970 w Jerozolimie, a głównymi tematami jego powieści stał się żydowski Buczacz i Galicja )Hachnasat kala, 1931 i 1937), „Zwykła historia” (Sipur paszut, 1935) i „Gość na noc” (Oreach nata lalun, 1939) oraz Jerozolima i współczesne życie żydowskie („Wczoraj przedwczoraj” (Tmol szilszom, 1945) i Szira (Szira, 1971).

Jednak Agnon, noblista i laureat nagród Chaima Nachmana Bialika (1934 i 1950) oraz nagrody premiera Izraela (1954 i 1958) wciąż w Polsce znany jest niedostatecznie, a nawet niemal w ogóle, choć pierwsze przekłady jego utworów ukazały się w Polsce jeszcze przed drugą wojną światową. Kiedy w 1966 pisarz otrzymał nagrodę Nobla, „Tygodnik Powszechny” poinformował o wydarzeniu i zamieścił fragmenty utworów Agnona. Jeszcze kilka innych gazet zamieściło notki i opowiadania. Nadszedł rok 1967, Żydów i temat żydowski z Polski wygnano. Po 1989 roku jedynie Wydawnictwo Dolnośląskie autora pięciu powieści i setek opowiadań przypomniało tomikiem kilku opowiadań. W 2016 w wydawnictwie Nisza ukazał się tom  "Przypowieść o skrybie i inne opowiadania" w przekładzie Piotra Pazińskiego. 

IMG_0662.jpg
szmuel josef agnon | שמואל יוסף עגנון

zwykła historia (fragmenty) | przełożył z hebrajskiego tomasz korzeniowski

 

niepublikowane gdzie indziej

Rozdział pierwszy

Wdowa Mirełe długo leżała chora. Medycy używając wszelkich środków, robili wszystko, ale choroby nie przemogli. Bóg w niebiesiech uznał męki Mirełe i zabrał ją ze świata. W godzinie śmierci, Mirełe powiedziała córce: Bluma, wiem, że z tej choroby już się nie podniosę. Nie zostawiam ci nic, ale żebyś nie była zła na mnie. Nie złość się. Bóg, tam w niebie wie, że cokolwiek robiłam, to nie z pychy. Kiedy umrę, Baruch Meir, nasz kuzyn wspomoże cię. Jestem pewna, że nie poskąpi miłosierdzia i znajdzie ci miejsce u siebie. Nie minęła godzina, jak Mirełe obróciła twarz do ściany i oddała się Władcy Dusz. Bluma została sierotą, bez ojca i matki. Przyszli ją pocieszać sąsiedzi i sąsiadki. Zobaczyli, że dom jest pusty. Powiedzieli jej, że ma w Buczaczu krewnego, nazywa się Baruch Meir Hurwic, bogaty kupiec z niego, na pewno się nad nią ulituje. Pokiwała głową, mama też tak mówiła. Kiedy Bluma skończyła żałobę [Po siedmiu dniach, zgodnie ze zwyczajem sziwa - TK] , zebrało się kilka sąsiadek, które wynajęły jej wóz, dały prowiant na drogę, i posłały do Buczacza. Powiedziały jej, ten kuzyn, do którego jedziesz, to wielki i znany w mieście bogacz, starczy, że zapytasz gdzie jego dom, a zaraz ci pokażą.

Bluma wsiadła na wóz. Ruszyła do Buczacza. Przyjechała do kuzynów, weszła, położyła bagaże na krześle i usiadła obok. Weszła Cirl Hurwic. Zobaczyła nową twarz. Chwyciła ją za podbródek i zapytała, kim ty córeczko jesteś i czego tu pragniesz? Bluma wstała, mówiąc, jestem córką Chaima Nachta. Teraz, kiedy mama umarła i nie mam ani mamy ani taty, przyszłam do was, bo jesteście moją rodziną. Cirl zacisnęła usta i milczała. Bluma opuściła oczy, ściskając swe bagaże, jak ktoś kto chwyta swoje rzeczy gdzieś, gdzie niczego innego chwycić nie może. Cirl westchnęła i powiedziała, ogarnął nas wielki smutek tego dnia, gdy dowiedzieliśmy się, że zmarła twoja matka, pokój jej duszy. Nie znałam jej, ale słyszałam, że wiele spokoju w życiu nie zaznała. Nie każdy zaznaje. Twego ojca, pokój jego duszy, też przedwcześnie śmierć zabrała. Jaka szkoda, że umarł taki nieskazitelny człowiek. Slyszałam, że całe życie studiował książki, i ciebie też z pewnością prowadził na tę drogę. Nie jestem ekspertem w tych sprawach, ale mam nadzieję, że nauczyli cię też paru rzeczy, jakie kobieta winna znać.

Jeszcze kiedy to mówiła, zmieniła ton i rzekła: Przecież nie wracasz dzisiaj do siebie, a jutro porozmawiamy o twoich sprawach, to i znajdzie się dla ciebie jakaś rada. Cirl dała Blumie miejsce w swoim domu. Bluma położyła się. Zmęczenie sprowadziło sen. Nocą zbudziła się, zdziwiona. Gdzie ona jest? To nie jej łóżko, nie jej pokój. Żeby tylko całej nocy nie musiała tak spędzić. Jeszcze nigdy nie bała się bezsenności tak, jak tej nocy, w tym domu.

Kiedy znów się obudziła, był już jasny dzień. Chciała sobie przypomnieć, co ją tak niepokoiło całą noc. Pamiętała, że we śnie widziała siebie, jak siedzi na wozie na ulicy w swoim mieście, zawstydzona, że wszyscy ją widzą, i zsiada, a kiedy zsiadła, konie skoczyły i zaczęły pędzić, a ona stała z wyciągniętymi rękami i rozglądała się za woźnicą, żeby nadszedł, zanim konie stratują przechodniów. Czekała, ale on nie nadchodził. Czuła, że będzie nieszczęście, zasłoniła oczy dłońmi, żeby go nie widzieć. W domu jeszcze nikt nie wstał. Bluma siedziała na łóżku i rozmyślała nad sytuacją. Leżąc tak, posłyszała za oknem hałas toczącego się ulicą wozu. Ze Stanisławowa prowadzi linia kolejowa do Buczacza. Pociąg przyjeżdża i odjeżdża dwa razy dziennie, więc wozacy wożą w obie strony pasażerów. Ten, kto nie musi jechać, nie wstaje wcześnie. Ale Bluma obudziła się, zanim ruszyli wozacy. Nauczyła się wstawać wcześnie, więc wstała. Jej matka, pokój jej duszy, wiele lat była chora i wszystkie domowe obowiązki spadały na Blumę. Zbudziła się jak zwykle, tylko że ten dzień, nie był jak zwykle. Na zewnątrz rozlegały się inne dźwięki, wewnątrz patrzyły na nią inne ściany. Sufit był wyżej niż w domu ojca, a pokój unosił się w powietrzu. Mieszkała zawsze nisko, i teraz leżąc na najwyższym piętrze czuła się, jakby straciła równowagę.

Nie mogła już leżeć, kiedy jaśniał dzień. Wstać nie mogła, żeby nie rozbudzić domowników. Polegiwała trochę, rozmyślała o mamie, która całe życie leżała chora, z trudem zarabiając na utrzymanie i nie prosząc krewnych o nic. A kiedy sąsiedzi mówili, twoi krewni są bogaci, przypomnij się im, uśmiechała się mówiąc: Jaka pociecha jest z bogatych krewnych? – że nie musimy ich utrzymywać. Na Nowy Rok przychodziły od nich zawsze kartki z życzeniami. Bluma pamięta te kartki, z grubego papieru, twarde, ze złotymi literami. Cały rok wisiały na słomianych drabinkach, które świętej pamięci mama robiła leżąc w łóżku i wieszała je dla ozdoby na ścianach. Wisiały tam cały rok, złoto się sypało, papier żółkł. Potem je wyrzucali. Teraz mama leży w grobie, a córka na łóżku krewnych. Nagle to łóżko zaczęło być zbyt wąskie. Wyskoczyła, umyła się, przebrała. Zaczęła robić śniadanie, a naczynia, których Cirl używała nocą, Bluma użyła rano. Zagrzała garnek z mlekiem, zrobiła kawę, poustawiała kubki i miski, łyżki, noże, pokroiła chleb w kromki, odcięła kawałek masła z garnka. Potem otworzyła swoje bagaże, wyjęła ciasto, kładąc je na tacy. Kiedy pani Hurwic weszła, żeby zrobić śniadanie, zastała czekający ją gotowy posiłek. Baruch Meir wszedł, zacierając ręce, przywitał Blumę porannym pozdrowieniem, podwinął poły ku górze i usiadł przy stole. Napełnił kubek i miłym okiem spojrzał na Blumę i na jej ciasto. Za nim wszedł jego syn, Hirszel, i powiedział widzę tu jakieś smaczne ciasto. Wziął kawałek, zjadł i powiedział: Takie potrzebują specjalnego błogosławieństwa. Cirl odkroiła mały kawałek, skosztowała i powiedziała: Kto wypieka takie ciasta? Ty? Bluma spojrzała na nią i powiedziała: Nie. Sama też wzięła kawałek, ugryzła i powiedziała: Chociaż ja też mogę upiec takie ciasto. Cirl zmieniła głos i skosztowała, mówiąc: Dziękować Bogu, my nie pieczemy ciast, ani obwarzanków, ani placków. Zwykły chleb nam wystarczy. Bluma spuściła wzrok w dół, a odgłos rozgryzanego ciasta rozlegał się dalej. Hirszel obrócił głowę ku matce: Oj, mama droga, chcę ci coś powiedzieć. Cirl spojrzała na syna i rzekła: Mów. Hirszel uśmiechnął się i powiedział: Ale tylko na ucho.

Cirl nachyliła ucho ku synowi. Hirszl zbliżył wargi do jej ucha, jakby chciał coś powiedzieć szeptem, ale podniósł głos i rzekł: Mama, przyznasz, że ciasto jest smaczne. Cirl ściągnęła brwi i powiedziała: Dobrze, dobrze.

Bluma zebrała ze stołu naczynia i poszła do kuchni. Cirl poszła za nią, pokazując jej zlew do naczyń od nabiału, miski i ściereczki. Bluma popatrzyła jednym okiem na blat z naczyniami do nabiału, drugim na blat z naczyniami do mięsa. [Zgodnie z przykazaniem: „Nie będziesz gotował koźlęcia w mleku matki jego”, nie wolno spożywać ani nawet przechowywać potraw mlecznych razem z mięsnymi - TK] 

Cirl zauważyła oczy Blumy i powiedziała: Umiesz ugotować sztukę mięsa? Bluma odrzekła: Umiem. Cirl mówi: Zanim umyjesz naczynia, przyniosą mięso. Tu jest ryż, tu makaron, tu kasza, a tu wszystko, co sama widzisz.

Bluma pokiwała głową, jakby mówiła: Od tej chwili już nie jesteś potrzebna. Cirl popatrzyła co ta robi, wyszła i wróciła, znów wyszła i już nie wróciła, aż do pół do pierwszej. Zastała wtedy stół nakryty i posiłek gotowy.

To był początek miesiąca ijar, początek roku dla służby. Dzień wcześniej służąca opuściła dom, a inna nie przyszła. Kiedy do Cirl przyszła pośredniczka z nową służącą, Cirl powiedziała: Proszę bardzo, tylko gdzie ja ją położę? Nasza kuzynka przyjechała i zajęła łóżko służącej. Bluma służyła w domu krewnych. Bóg w niebie dał jej siłę, Bluma małymi rękoma robiła wszystko. Gotowała i piekła. Prała i zaszywała, co się podarło. Nie było w domu zakątka, którego nie znałyby jej ręce. Swego czasu nauczyła się pracować. Nie darmo wyrastała przy chorej matce. To, do czego nawykła w domu matki, teraz służyło jej w domu krewnych. Cirl już zauważyła, że Bluma nauczyła się wszystkiego, co kobieta umieć powinna. A ponieważ to krewna, a nie służąca, nie wyznaczyła jej pensji. Powiedziała do męża: Czyż ona nie jest jednym z nas? Ten, kto płaci nam, będzie płacił i jej.

Zdawałoby się, że to pozbawia ją pensji, ale ten kto spojrzy na sprawę od środka, dostrzeże, że Cirl ma rację, bo przecież kiedy Bluma dojrzeje i zjawi się mężczyzna, by ją poślubić, to Cirl nie będzie się kręcić przed drzwiami towarzystw dobroczynnych i mówić dajcie posag dla mej krewnej, tylko z pewnością sama przyzna jej zgodnie z latami pracy, a jeśli to będą przyzwoite zaręczyny, wtedy podwoi to, co ma jej dać. A poza tym, jakiej zapłaty Bluma mogłaby oczekiwać? Przecież nigdy nie służyła innym, tego uczy się od Cirl i jej prawo jest takie, jak czeladników w sklepie przez pierwszy rok i jak prawo robotnika, który dla swego pana pracuje trzy lata bez pensji.

Bluma siedziała ze swymi krewnymi odcięta od reszty świata. Ubogie dziewczęta, które pracowały w sąsiedztwie nie cisną się do jej towarzystwa, i nie trzeba mówić, że i ona nie pragnie ich bliskości. Pośredniczki, których trzymają się służące, nie są tak bezczelne, by ją nawiedzać, i nie trzeba dodawać, że i ona ich nie odwiedza. Z konieczności przywiązana była do domu Hurwiców. Ale dom ten nie był stworzony, by rozweselać ludzkie serca. Jego mieszkańcy zajmują się sklepem i do domu przychodzą jedynie, by przełknąć trochę gorącej zupy i wyspać się. A w soboty i święta, kiedy wychodzą na spacer, albo w dzień powszedni, kiedy idą na przyjęcie do przyjaciół, Blumy nie zapraszają. Dom potrzebuje opieki, a kto zajmie się domem, kiedy w domu nie ma domowników, prócz Blumy? Bluma była sama z sobą. Bez rozrywek służących i bez rozkoszy panienek z dobrych domów.

Długo siedziała u krewnych. Cirl ani jej nie rozpieszczała, ani nie dręczyła. Cirl umie postępować z bliźnimi. Sklep obdarza ją wiedzą. Cirl uczy się od swoich klientów. Nie lekceważy nikogo, nawet biedaka, który coś tam kupuje. Mówi: Dzisiaj taki kupuje coś za grosz, a jutro może wygrać na loterii i kupi za denara. Nawet kiedy przychodzi dzieciak i bierze coś małego, to Cirl jest dla niego miła, szczypie go w brodę i daje mu coś nadto. Kiedy jest mały, mało potrzebuje, ale kiedy wyrośnie będzie miał wiele potrzeb, jeśli jestem dla niego miła teraz, to nabierze zwyczaju kupować u mnie i później. Kilku dzisiejszych bogaczy, kiedy byli mali, przychodzili do mojego ojca piętnastego szwat [Tego dnia miesiąca szwat (przełom stycznia i lutego) obchodzi się święto Nowego Roku Drzew - TK], brali karob [Chleb świętojański - TK], a dzisiaj co dzień kupują migdały i rodzynki.

To nie jedyny sklep w Buczaczu. Na rynku stoi cały szereg takich sklepów, jeden przy drugim, jeden w jeden, i jeszcze sklepy na małym rynku i na innych ulicach. Czasem są pełne, czasem puste, czasem jest mnóstwo pracy, a czasem spokój. Ale sklep Hurwica zawsze jet pełny. Nikt nie wie, co go do sklepu Hurwica ciągnie. Nawet rozmaite sole, sprzedawane w aptece na receptę od lekarza, kupują u Cirl, której miły wyraz twarzy już jest połową lekarstwa. I tak jak odnosi się do wszystkich, tak też do Blumy. Znajdzie sukienkę, która jej nie pasuje, to daje ją Blumie. Buty się pogięły, daje je Blumie. Wszystko, co daje się używać, używa Bluma, a co się nie daje, to wyrzuca. Na przykład Cirl mówi: Nigdy niczego nie wyrzucałam, ale nasza Bluma nie jest taka. Co się jej nie podoba, to wyrzuca. Zdawałoby się, że takie słowa to docinki, ale kto zna Cirl, ten wie, że jest inaczej. Jak ktoś, kto mówi przyjacielowi, nie złoszczę się na ciebie, tylko wyrażam moje zdanie. I tak samo gospodarz, za cały trud Blumy, jaki mu poświęca, jest jej bardzo, bardzo wdzięczny. Kiedy wyjeżdża do innego miasta i kiedy wraca, śle jej pozdrawienia. Nie przestaje myśleć o niej nawet, kiedy jest daleko. Widzisz, jak wracając z Karlsbadu, daje jej prezencik. Przywiózł prezenty dla żony, syna, i tak samo dla Blumy. Ci mężczyźni, mówi Bluma, zdaje się, że nie znają się na potrzebach kobiet, ale mój Baruch Meir nie jest taki. Umie domyśleć się czego Blumie trzeba i przywozi jej. A może czuje to we krwi, bo to przecież nasza krewna. Hirszel także postępuje z nią ładnie i nigdy nie zapomina, że z jednego kamienia są wyciosani. Jeśli podczas prasowania zagiął się kołnierzyk u koszuli, to Hirszel nie ma pretensji. I nie trzeba mówić, że nie rzuca jej swoich butów do czyszczenia. Nie umie słodko besztać jak mama, ani mrugać jak tata. Jeszcze jest młody i nie nauczył się ciągnąć korzyści z mrugania okiem, czy delikatnych przemów. Ileż ma lat Hirszel? Szesnaście. Ale już poznał, że nie wszystko dobre, co istnieje na tym świecie. Niektórzy mówią, że cały kłopot w tym, że świat jest podzielony na biednych i bogatych. Możliwe, że to kłopot. Ale w każdym razie, nie to jest jego istotą. Istotą jest to, że wszystko rodzi ból.

Hirszel nie wie, co to jest, ten ból. Od dnia, kiedy ujrzał światło dzienne, ma co jeść i w co się ubrać, a uprzejmi ludzie uśmiechają się i chętnie spełniają to, czego pragnie. Możliwe, że Hirszel przyjrzał się temu bliżej i zauważył, że ci sami ludzie, którzy są dla niego dobrzy, są źli dla innych, i było mu przykro, i możliwe też, że jego niedojrzałość nakazała mu sposób myślenia, którego sam nie potrzebuje.

Rozdział drugi

Hirszel to jedyne dziecko swych rodziców. Pierworodny i zarazem późne dziecko. Po atakach rozpaczy, dostali dziecko płci męskiej, któremu dali imię po ojcu matki, Szymon Hirsz. Tylko że pierwsze imię już w kołysce poszło w zapomnienie, a drugie zdrabniali pod wpływem miłości.

Gdy Cirl odstawiła Hirsza od piersi, całą duszą zajęła się sklepem. Nie oczekiwała już więcej dzieci. Jeśli przyjdą, to przyjdą, sama się ich nie dopraszała, i nigdy nie wiadomo, czy lepiej im, jak się urodzą, czy może, że się nie urodziły. Choć nie miała innych dzieci, Hirszowi nie okazywała nadmiernych uczuć, żeby jedynakowi nie przewróciło się w głowie. Za to Meir Baruch kochał go podwójnie.

Baruch Meir należał do tych, którym powodzenie sprzyja. Wiodło mu się i w tym co robił sam i w tym, co przychodziło samo z siebie. Nigdy nie zastanawiał się, czy to mu się należy, a powodzenie nie zastanawiało się, czy znajdzie u niego uznanie. Baruch Meir niejasno przeczuwał, że póki nie siedzi próżno, jego trud nie jest daremny. Kiedy przyszedł do sklepu, był mało ważnym pomocnikiem, a dzisiaj to poważny kupiec. Sklep w którym był pomocnikiem, teraz należy do niego, a córka dawnych zwierzchników jest jego żoną.

Powodzenie mu sprzyjało, to widać było na twarzy Barucha Meira, pobłyskiwało mu na brodzie i dawało się poznać w oczach, radosnych nawet wtedy, gdy Baruch był sam. Życie traktowało go właściwie. Nawet jego popędy wzajemnie się dopełniały. Nie to, żeby go nie wystawiały na próbę i nie to, żeby nie robiły mu wyrzutów po fakcie. Baruch chodzi do synagogi w soboty, w święta i w dni, kiedy czyta się półhalel, [Krótsza wersja halelu (hebr. chwała) tj. Psalmów 113-118. Półhalel czyta się w sześć ostatnich dni święta Pesach oraz w Rosz Chodesz, tj. pierwszy dzień miesiąca - TK]. Gdybyś powiedział mu: Człowiekowi takiemu jak ty, przystoi modlić się publicznie co dzień, to by cię posłuchał. Baruch Meir słucha innych i nie stara się być takim, co wszystko robi sam. Nie jest szczególnie hojny, ale jeśli go proszą, to daje, czasami mało, czasami dużo. Łaskawym okiem patrzy nawet na żebraków domokrążnych, do których Cirl wykrzykuje, żeby poszli sobie, zajęli się robotą i nie dręczyli ludzi. Baruch mówi, świat się nie zmieni, jeśli jakiś próżniak nacieszy się swym próżniactwem, a ja nie stracę, jeśli dam mu grosz. Tak, jak żyje w zgodzie ze wszystkimi i rezygnuje z czegoś na rzecz drugich, żeby mieć spokój i zająć się interesami, tak żyje w zgodzie ze służbą i nie pokazuje im swej władzy i wielkopaństwa, ale uczy, żeby się nie podlizywali, bo to może zniechęcić klientów.

Kiedy Baruch przyszedł pracować do sklepu Szymona Hirsza Klingera, całą duszą przylgnął do swojego patrona. Starzec ten, który kąpał się w rzece niemal do zimy i wszystko robił według własnego rozumu, zaskarbił sobie serce Barucha Meira od pierwszego spojrzenia. Baruch nie wiedział czy ma się dziwić najpierw temu, że dla Klingera świat nie jest wart tego, by nań patrzeć, a potem temu, że Klinger wie wszystko bez patrzenia na świat. Wchodzi do sklepu, nie odrywa oczu od butów, a i tak wie, co i ile się sprzedało, nawet z rzeczy na wagę, jak orzechy, migdały, rodzynki i tym podobne. Uliczni plotkarze mawiali, że starzec nawiedza sklep nocą i waży towar, sprawdza wszystko w skrzynkach i pudełkach, ale Baruch Meir w to nie wierzył. A ponieważ nie wierzył w rzeczy racjonalne, tylko w świat wyobraźni, to było to jeszcze bardziej zadziwiające. Szimon Hirsz zwykle mówił niewiele. Zwykł powtarzać, że sklep to nie synagoga, gdzie się gada po próżnicy. Pomocnicy nigdy nie słyszeli u niego ani pochwał ani przygan, poza hmm. Długie, to znak zadowolenia. Krótkie, niezadowolenia. A pomocnicy spełniali jego wolę akuratnie. Ten, kto się dostał do sklepu Szymona Hirsza, ćwiczył swe ciało, by umiało robić wszystko, czego gospodarz zachce. Baruch Meir służył w sklepie sześć i pół roku i cały ten czas pracodawca nie zamienił z nim więcej słów niż z resztą pracowników, poza jednym przypadkiem w drodze do hotelu. Tego dnia Baruch Meir wracał ze swego miasta w doskonałym nastroju, bo dostał zwolnienie ze służby wojskowej, a także, bo miał poślubić miłą kuzynkę. W tamtym hotelu nocował wtedy pewien człowiek, który biegał po pokoju, robiąc na głos rachunki i nie dając sąsiadom spać. Zauważył, że Baruch Meir patrzy na niego, i zapytał, czy nie przeszkadza? Baruch Meir odrzekł spokojnie, ależ skąd, a podczas rozmowy sięgnął nad stół i zgasił lampę. W tym samym pokoju był Szimon Hirsz Klinger, który spojrzał nań i rzekł, jestem z ciebie zadowolny, byłem przekonany, że jesteś jak milcząca owieczka, ale widzę, że człowiek z ciebie. Uśmiechnął się do niego i zaczął z nim rozmawiać. Nie przestali, póki nie dał mu swej córki, Cirl, za żonę.

Kiedy Baruch Meir przystał do rodziny swego pracodawcy, obawiał się, że żona nie znajdzie w nim nic więcej, niż tylko męża, i dlatego hołubił ją codziennie, jakby była mu czymś nowym, jakby była w niej jakaś cząstka wciąż nie w jego posiadaniu. Wielokrotnie siadywał przed nią i zastanawiał się: Co jest w niej, co by nie należało do mnie. Przecież pokazuje mi to co ukryte, jakby było jawne, tylko że to co jawne jest jakby ukryte. Każdy jej ruch, każda nowa sukienka, czynią ją kimś nowym w jego oczach. Każdego dnia zakochiwał się w niej bardziej, a im bardziej się zakochiwał, tym więcej się dziwił. Ona też dziwiła się i pytała. Czego on chce ode mnie, czego bym mu nie dawała? Kiedy urodził się syn, uznał, że dostał już wszystko, wszystko co ukryte było w kryjówkach jej serca, oddała jemu. Przecież bierze go na ręce, przytula do serca i bawi, nawet kiedy jej nie ma. Odtąd kocha Cirl więcej ze względu na syna, i kocha syna ze względu na jego matkę. Baruch Meir nigdy nie był leniwy, ale odtąd jego pilność była jeszcze większa. Nie było dnia, by czegokolwiek nie ulepszył. Nie było nic, żeby to nie znalazło się w sklepie. Sprowadził nawet różne sole lecznicze i do pielęgnacji skóry, a także farby do malowania znaków

i szyldów, bo Buczacz niegdysiejszy, to nie Buczacz dzisiejszy. Kiedyś, jak ktoś chorował, to mu spuszczano krew, dzisiaj kąpie się taki w różnych solach. Kiedyś człowiek bielił dom wapnem, dzisiaj maluje go na różne sposoby. Kiedyś wieszał szyld nad sklepem na zawsze, a dzisiaj otwiera sklep, jutro bankrutuje, i trzeba nowego szyldu. Dzisiaj pod nazwiskiem pierwszej żony, jutro drugiej. I każdy, kto chce, bierze tanio u Barucha Meira, bo wiadomo, że Baruch Meir sprzedaje tanio. Nawet drobni kupcy zaczęli brać u Barucha Meira, bo Baruch Meir sprowadza towar od producenta. Kupuje taniej i sprzedaje taniej.

Przełożył z hebrajskiego Tomasz Korzeniowski

Szmuel Josef Agnon: Zwykła historia [tyt. oryg. סיפור פשוט]. Wyd. Schocken : Jerozolima : Tel Awiw, 1975. — 244 s.

bottom of page