popularyzacja języka hebrajskiego - klub kultura i podróże - קפה "עברית" פרוייקט - קידום שפת עֵבֶר - מועדון תרבות ונסיעות
projektuje się na waszych oczach. nie używamy, tak jak w hebrajskim, wielkich liter.
hebrajska kafé projekt. nip 6871333133. tel. +48/798866952 hebrajskakafe@gmail.com | pro publico bono - wspieraj i współpracuj
puszka w banku ing 22 1050 1575 1000 0092 5815 0284 - dziękujemy za wsparcie
rok założenia 2018
stoimy po stronie języka. żebyście się wygadali.
2024 ROK JEHUDY AMICHAJA
w hebrajskiej kafé projekt
kawa hafuch
josef ozer| יוסף עוזר
czesław miłosz i ja | przełożył z hebrajskiego tomasz korzeniowski
Wspaniały poeta i mój przyjaciel, Czesław Miłosz, pisze:
„Mówią, że moja muzyka jest anielska.
Że kiedy słucha jej Książę
Jego twarz, zakryta, łagodnieje.
Z żebrakiem wtedy dzieliłby się władzą.”
Jest u niego mądrość obserwatora, obejmującego pełnię dziejów pokolenia, i jego obawy o ludzką naturę, a wszystko obarczone ciężarem wyrażonym genialną lekkością:
„W dzień końca świata
Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,
Rybak naprawia błyszczącą sieć…
Młode wróble czepiają się rynny…”.
Chciałbym opowiedzieć o dniu, w którym pierwszy raz spotkałem Czesława Miłosza. Pewnego ranka wyszedłem z jesziwy „Or Sameach” w Jerozolimie, a nogi zaprowadziły mnie do księgarni na ulicy King George. Nie wiedziałem, że odkryję poezję, która będzie mi kamertonem, przyrządem według którego muzyk dostraja dźwięk swej melodii, kiedy będę pisał mój tom wierszy „Imię i królestwo”.
Tego ranka, kiedy wróciłem do poezji po pięciu latach milczenia w jesziwie „Or Sameach”, rozpoczął się pewien krąg, a inny zamknął się podczas przypadkowego spotkania z pisarzem Icchakiem Orpazem. Spotkania, o którym opowiem za chwilę.
Społeczeństwo lubi szufladkować, a ja znajduję się na wielokierunkowym skrzyżowaniu, popychany ku kierunkom różnym i sprzecznym. To moment, kiedy trzeba zająć pozycję. Człowiek prywatny nie jest całkiem prywatny, jest częścią młyna historii. Dla poezji nie jest to takie złe. Ale żałosne na płaszczyźnie życia, domu, dzieci.
Mam siedmioro dzieci. Prawdziwe szczęście. Niełatwo być sefardyjczykiem (członkiem odłamu judaizmu rozwijającego się w Diasporze w krajach basenu Morza Śródziemnego – przyp. tłum.) w świecie judaizmu ortodoksyjnego. Jeszcze nie powiedziałeś apsik, a już klątwa i separacja czekają na ciebie za rogiem.
Z rąk Icchaka Rabina odebrałem Nagrodę Premiera za poezję, a jestem też kierownikiem edukacji w Talmud-Tora (w gminnej religijnej szkole podstawowej – przyp. tłum.). Po prostu idylla. Ale wraz z moją publicznością nie gram na własnym boisku. To dlatego, kiedy podczas wieczoru literackiego podszedł do mnie rabin Menachem Fruman z osiedla Takoa, i obejmując mnie, powiedział „Kiedy czytasz, dostaję dreszczy”, było to tak wspaniałe doznanie.
Do świata, w którym istnieją przykazania dotarłem, kiedy wyobraziłem sobie, że literatura też nie zawiera prawdziwego przesłania wszechświata.
Któregoś dnia w jesziwie ogarnęła mnie tęsknota. Tęskniłem za językiem poezji. Brakowało mi, i z tego powodu byłem bliski depresji, piękna języka wyrażającego prywatne ja. Wstałem i zacząłem działać. Poszedłem z osiedla Ma’alot-Dafna na ulicę King George. Pamiętałem, że była tam księgarnia z dość dużą półką poezji. Czy znajdę na niej nowych autorów? Kiedy poszukujesz na półce księgarni książek z poezją, przekraczasz granice. Czujesz się jak ktoś, kto rozpoznaje swoich drogich, których nie widział wiele lat, i dociera ze swym pragnieniem do muru, który oddziela go od nich, i wyciąga dłoń, żeby dotknąć nimi dłoni ukochanej, albo brata.
Na okładce książki, która przyciągnęła moją uwagę było napisane „Czesław Miłosz”. Przekład Dawid Weinfeld. Czytałem stojąc. Ten zapach towarzyszy mi do dzisiaj, te wspaniałe i tkliwe obrazy, które stworzył słowami swej poezji, a nade wszystko, głębia spojrzenia na świat. Perspektywa. Coś, czego jeszcze nie spotkałem w poezji izraelskiej. Szczególnie poraziła mnie gotowość polskiego poety do umiejscowiania w centrum swej liryki wartości świata zachodniego, aby potem weryfikować je na tle katastrofy drugiej wojny światowej i Zagłady. Byłem zaskoczony odkryciem u niego przyjaznych uczuć wobec judaizmu i Żydów. I siła. Ta poetycka siła! Moc! Jak tytuł jego książki „Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada”. Na okładce odkryłem, że otrzymał Nagrodę Nobla. Oj, jak się cieszyłem! Moje zmysły nie zawiodły! Rozpoznałem, że to wielka poezja już podczas pierwszej lektury. Kupiłem książkę i zamierzałem wrócić do jesziwy.
Wsiadłem do autobusu i kto tam siedział? Pisarz Icchak Orpaz. Pozdrowiłem go. Pisarz był zdumiony. Skąd mnie znasz?! Popatrzył na moje cicit (frędzle u kamizelki noszone przez religijnych Żydów - przyp. tłum.) i znów na mnie. „Nie wiedziałem, że wy też czytacie moje opowiadania”, powiedział, a mnie to zdenerwowało, ale zrozumiałem i wybaczyłem. „Znam cię od czasów spotkań grupy Gabriela Mokeda w kawiarni ‘Sztern’„ , odpowiedziałem. „A więc, ty także nawróciłeś się? Dlaczego? Dlaczego?”, pytał.
Zostałem w autobusie. Nie opuszcza się pisarza w połowie drogi. Pamiętałem dobrze jedno z jego opowiadań, jakie ukazało się w „Moznaim” (czasopiśmie Związku Pisarzy Hebrajskich w Tel Awiwie – przyp. tłum.) i wiedziałem, że zadziwię go, kiedy powiem: „To właśnie Jego opowiadanie pomogło mi nawrócić się”. „Moje opowiadanie?”. „Pisarz na pewno pamięta opowiadanie, które napisał”, tego zwyczaju zwracania się w trzeciej osobie nabrałem w jesziwie. „Opowiadanie o pewnym szaleńcu w Tel Awiwie, który zamordował swoich rodziców i uciekł na dach. Policjanci i zwykli przechodnie zebrali się wokół budynku złoszcząc się, i zachęcając go do skoku z dachu, żeby się zabił. A on stoi na dachu i w międzyczasie snuje opowiadanie. To najważniejszy, poruszający fragment”.
Orpaz słucha mnie uważnie. Autobus jedzie ulicą Jaffo. W jesziwie zaczęła się już druga, popołudniowa część, a ja ciągnę: „On, na dachu, opowiada im o przeszłości. Opowiada im o wielu Żydach, którzy skakali z wysokiego urwiska w Italii, albo w Maroko, aby pofrunąć. Aby dotrzeć do Izraela, do Jerozolimy. Skakali bez strachu i rozbijali się. Włożyłeś w usta mordercy słowa, których znaczenie pojąłem”, ciągnąłem dalej. „Żydzi skakali z pełną wiarą z dachów i z urwiska ku Jerozolimie. Skakali – i rozbijali kości na kawałki”. Kiwnął głową. „I rzeczywiście, tutaj też, jeśli ktoś chciałby pofrunąć, roztrzaska kości na kawałki. Z jednym wyjątkiem. Ten, kto skakał będąc Żydem, jak opowiada człowiek na dachu w Tel Awiwie, miał możliwość wyobrazić sobie w duszy, że skacze dla jakiegoś ważnego celu. Była w nim wielkość. A tu mowa o skoku bez celu. Skok w Tel Awiwie nie ma znaczenia. W Tel Awiwie, który syjonizm poraził judaizmem, ale wymazał z niego resztkę duchowości, jaka tkwiła w bycie żydowskim”.
Pokazałem mu wspaniałe tłumaczenie Weinfelda, które właśnie kupiłem. Autobus dotarł do dworca autobusowego i wysiedliśmy. Orpaz powiedział: „Gdybym wiedział, że to opowiadanie nawróci cię, nie napisałbym go”.
Odpowiedź pisarza nie poruszyła mnie. Odnowiła nurtujące mnie od dawna pytanie: Czym jest istota literatury? Czy tylko nagą estetyką? Czy opowiadanie nie pretenduje do czynienia prawa i dobra, jaki ma sens? W jesziwie mówi się, że dobre pytanie jest lepsze niż szybka odpowiedź. Pozostałem z pytaniem.
Icchak Orpaz napisał „Świeckiego pątnika”, ale w wywiadzie powiedział, że w chwilach niepokoju czyta Psalmy. Świecki Czesław Miłosz stał się wierzący na swój sposób. Co do mnie, myślę, że ten kto słucha i słyszy kapanie kranu, i słyszy upływający czas, słucha zmysłem wiary. Miłosz uruchamia poezję, jak anioł dotykający wszystkiego czarodziejską różdżką. Boję się powiedzieć głośno: chciałbym być uczniem Poety.